Przyszłość Unii Europejskiej w znacznej mierze rozgrywa się obecnie w Berlinie, nie w Brukseli. Niezależnie od tego, czy działania niemieckiej kanclerz nazwie się dyktatem, czy przywództwem, nie ulega wątpliwości, że kierunek, w jakim zdecyduje się pchnąć Unię, zdefiniuje jej charakter na lata. Ten kierunek nie jest przesądzony. Może to być Unia skromnego budżetu i zaostrzonych kryteriów w ramach strefy euro. Unia podzielona na szybko integrującą się strefę euro i pozostałe kraje. Pod wpływem bardziej socjalnych krajów Eurolandu, zamiast na wewnętrzną liberalizację i rozwój, UE może postawić na harmonizację podatków i polityki społecznej oraz podtrzymywanie finansową kroplówką państwa opiekuńczego.
W każdym z tych wypadków będzie się pogłębiać peryferyjność Polski, która jest dla nas największym – cywilizacyjnym, geopolitycznym, gospodarczym i kulturowym – zagrożeniem. Polska może stanąć przed trudną decyzją – czy walczyć o dodatkowe środki, czy forsować swoją wizję Unii. Jedyną możliwością na realizowanie polskich interesów jest stanie się zdeklarowanymi Europejczykami i definiowanie europejskich wartości zgodnie z polską racją stanu, nawet jeśli europejska retoryka będzie używana wyłącznie z politycznej kalkulacji. Unikalną szansą jest tu oczywiście polska prezydencja.
Polsce nie tylko klimatycznie daleko do krajów śródziemnomorskich. Nasza gospodarka ma zdrowe podstawy, zapis o górnej granicy długu w naszej konstytucji służy jako rozwiązanie modelowe (zamach rządu na emerytury pokazuje ograniczenia najlepszych nawet regulacji). Wobec amerykańskiego desinteressement w sprawie Europy Środkowo-Wschodniej i polskiego, mimo wszystko, resetu stosunków z Rosją wydaje się, że już dawno tyle nie łączyło nas z Niemcami w podejściu do spraw zagranicznych. W dziedzinie wschodniego wymiaru unijnej polityki przyda się zarówno polski idealizm, jak i niemiecki pragmatyzm – o ile ten pierwszy będzie dotyczyć wizji i strategii, a ten drugi działania i taktyki. Dziś często bywa odwrotnie.
Na scenie europejskiej nie ma bliższego Polsce i, co należy podkreślić, silniejszego sojusznika niż Niemcy. Dlatego w VII numerze „Liberté!” dominują sprawy polsko-niemieckie widziane z nowej perspektywy – pokolenia młodych, liberalnych i proeuropejskich Niemców i Polaków nieobciążonych przez historię, dla których podobieństwa są powodem do współpracy, a różnice mobilizacją do lepszego poznania się. Jesienią planujemy podobną – wspólną – publikację wydać po niemiecku.
Być może czas już rozważyć, czy w naszym dalekosiężnym interesie nie leży perspektywa relacji z Niemcami zbliżonej – przy wszystkich oczywistych różnicach – do tej, jaką ma Wielka Brytania z USA. Za słaba, by być równorzędnym partnerem, zbyt ważna, żeby ją ignorować. To zapewne odległa perspektywa, jednak już dziś zbyt wiele zależy od naszego zachodniego sąsiada, żebyśmy mogli sobie pozwolić na nieinteresowanie się nim. I na nieinteresowanie go nami.
Zapraszam serdecznie do lektury,
Leszek Jażdżewski, redaktor naczelny